Posty

Chaos

Kolejna fala myśli zalewała umysł Szymona niczym niespokojne morze zanieczyszczone od dawna wybrzeże. Ciemne chmury zbierające się nad nim zwiastowały nadchodzący sztorm, a silny wiatr jedynie potęgował to uczucie. Chłopak mocniej zacisnął dłonie na włosach, widząc ten obraz w swojej głowie. Przy takim natłoku to było jedyne, co przychodziło mu na myśl. Jednak i to nie opisywało w pełni tego, co dzieje się wewnątrz. Skulony pod ścianą w ciemnym pomieszczeniu nie dawał po sobie poznać, jak ogromna walka toczy się w środku. Rozdarty między być a nie być mocniej przyciągnął do siebie kolana. Zacisnął powieki, bojąc się zobaczyć otaczającego go świata. Bał się tej wszechobecnej pustki. Bał się tej monotonnej codzienności. Bał się, że wciąż żyje. 

Bezsilność

17.01.2020 r. Tabun myśli przebiegał mi przez głowę niczym stado dzikich koni mknących po równinie. Jedna goniła drugą, nawzajem przekrzykując się wniebogłosy. Głowa pękała od namiaru chaosu, jaki powodowały, jednak to niczego nie zmieniało. Nie wiedziałem, której z nich się chwycić; nie wiedziałem nawet, czy chcę to zrobić. Czarne scenariusze malujące się pomiędzy nimi jedynie potęgowały i tak narastający już lęk. Chciałem, aby wszystko ucichło tu i teraz. Od razu! Zaciskałem dłonie na włosach, cicho szepcząc coraz to nowe wiązanki przekleństw. Przeklinałem siebie, przeklinałem Boga, przeklinałem Przemka. Byłem na siebie wściekły za to, że wcześniej nie zrobiłem nic. Nic, co mogłoby pomóc. Byłem wściekły na Boga, że do tego dopuścił. Byłem wściekły na Przemka, że w ogóle próbował. Ale nie powinienem. Mówił mi o tym. Mówił, że ma dosyć życia. Mówił o tych wszystkich myślach ciągnących go w dół. Mówił, jak bardzo cierpi. A ja? Jak głupi, bezmyślny debil powtarzałem, żeby się trzymał,

Guardian

Drzwi cicho zaskrzypiały, kiedy do pokoju weszła Sylwia. Konrad leżał na ziemi z kartką papieru i kredkami przed sobą. Nie zwracał uwagi na kosmyki włosów wpadające mu do oczu. Sięgnął po niebieską kredkę, aby nadać rysunkowi nieco kolorów, i kolejnymi pociągnięciami barwił niebo będące tłem całej scenerii. Niewielki dom, on trzymający mamę za rękę, kilka drzew, kot oraz Karol – z góry czuwający nad ich bezpieczeństwem. Na widok zmarłego syna Sylwia zacisnęła usta w cienką linię i przeniosła wzrok na Konrada. Przykucnęła przy nim i przeczesała jego włosy, kiedy ten uniósł głowę, aby na nią spojrzeć. – Brakuje ci go, prawda? – zapytała czule. Ten jednak wzruszył ramionami i ponownie wrócił do rysowania. – Niespecjalnie. – Nie? – zdziwiła się, przysiadając na jednej nodze. – Pamiętam, jak jeszcze niedawno to przeżywałeś. – Ale Bres powiedział, że nic mu nie jest i że teraz jest szczęśliwy. – Bres? – Mój przyjaciel – odparł radośnie, odkładając kredkę i sięgając po czerwoną. – Na początku

Nieznajomy

Delikatny wiatr poruszał źdźbła trawy, nieco ochładzając gorące, letnie powietrze. Dwójka chłopców, nie zważając na wysoką temperaturę, siedziała na kocu na pobliskiej polanie zamknięta w swoim świecie. Z pomocą wyobraźni zabawki nabierały życia, a historie zdawały się rozgrywać tu i teraz. Konrad wzniósł w powietrze plastikowy samolot, wydając przy tym charakterystyczne dźwięki i wyobrażając sobie, jak sam siedzi za jego sterami. – Masz paliwo? – zapytał siedzący naprzeciwko Karol, podążając za dłonią chłopca. Ten zamarł w bezruchu i spojrzał na niego zaskoczony. – N-nie… – odparł, by po chwili skierować dziób maszyny w dół. – Mejdej, mejdej, rozbijemy się! – Uratujemy was! – krzyknął Karol, podnosząc figurkę Supermana. – Pomoc jest w drodze! – Ale mamy kryptonit na pokładzie. – Konrad popatrzył na niego z powagą. – Skądś go wytrzasnął…? – mruknął z niedowierzaniem. – Nie można od tak go przewozić na pokładzie samolotu pasażerskiego. – Ale to jest specjalny samolot! – K